Pragnę podzielić się doświadczenia uzdrowienia jakiego doznałam w czasie kiedy najmniej tego się spodziewałam. Łaska jaką dał mi nasz ukochany Zbawiciel zaskoczyła mnie i wprowadziła w zdumienie. Była natychmiastowa i nieoczekiwana.
Należę do tej grupy osób, która próbuje prostować swoje drogi i wnieść jakiś swój wkład duchowy w tę walkę o dusze jaka toczy się teraz na świecie, w naszej Ojczyźnie i naszych rodzinach.
Od kilku lat staram się zbliżyć do Pana Boga, intensywnie modlę się, należę do Krucjaty Różańcowej, jeżdżę na rekolekcje, uczestniczę w licznych Mszach św. o uzdrowienie oraz jak to możliwe - codziennej Mszy św. Często też adoruję naszego Pana…
Praktyki te przyniosły obfite owoce w postaci różnych łask Bożych takich jak łaski przebaczenia wrogom i krzywdzicielom, które ubogaciły mnie w cenne wskazówki na drodze do Boga, uzdrowienie z poważnej skoliozy kręgosłupa.
Postęp jednak w sprawach dla mnie najboleśniejszych osobistych i rodzinnych jest wprawdzie widoczny ale najpowolniejszy. Moja córka wciąż choruje, bolejąc nad tym, że trudno wywiązać się jej z roli matki i żony.
Nikt z rodziny nie wycofał się z poważnych i niesprawiedliwych oskarżeń o mojej nieuczciwości wobec rodziny oraz chęci jej podziału. Bardzo agresywne oraz negatywne żądania wobec mnie jednego z członków rodziny uznano za mój wymysł. Mąż, który przez kilka ostatnich lat oskarża mnie oto, że jestem przyczyną wszelkiego zła w rodzinie, jej nieszczęść, niepowodzeń i trudności… Nadal wyraża się źle o mnie, a właśnie owe oskarżenia stały się przyczyną moich stanów depresyjnych, przechodzących w stan rozpaczy a utrzymujący się u mnie stres z tego powodu jest odpowiedzialny prawdopodobnie za moją chorobę nowotworową.
Najtrudniej było mi sobie poradzić ze swoim zdrowiem psychicznym. Żyłam w ciągłej rozpaczy. Ustawiczna krytyka i oskarżenia ze strony rodziny otworzyły najboleśniejszą ranę wywołaną traumą odrzucenia i braku miłości w dzieciństwie. Ratowała mnie tylko Adoracja Najśw. Sakramentu, codzienna Msza św. i modlitwa.
Na początku lipca tego roku po jakiejś kłótni z mężem, po której poczułam się psychicznie zmiażdżona zadzwoniłam do Janka – mojego przyjaciela, którego poznałam w Odnowie w Duchu Świętym, a który obecnie należy do Kościoła Rodzinnego.
Byłam całkowicie zdesperowana. W głosie jego wyczułam, że dzwonię w najmniej odpowiednim momencie, ale nie bacząc na to wykrzyczałam wszystkie swoje żalę w słuchawkę.
„Janku, już nie wytrzymam rozumiesz!... Już nie mogę!... To za długo trwa!… Ile można prosić, ile jeździć na rekolekcje, podejmować wciąż nowe modlitwy i zamawiać Msze święte. Może coś się zmienia, ale niewiele. Nie mogę dłużej tak żyć! Nie potrafię wzbudzić więcej ufności w sobie. To nie moja wina. Na co mam jeszcze czekać i liczyć. Jestem stara i do tego doszła ta choroba. Moje serce jest w ustawicznym smutku i rozpaczy. Jestem udręczona i w dodatku nie mam w nikim oparcia. Już dłużej nie wytrzymam wykrzykiwałam krztusząc się z płaczu…
I wtedy usłyszałam zdecydowany, poważny głos Janka: „Mario! Wiem, że mówisz prawdę, sam jestem świadkiem Twoich trudności. Nie wiem jak to się dzieje, że to tak długo trwa twoje udręczenie, ale na pewno wiem, że Pan Jezus pragnie twojego uzdrowienia i że z tego kiedyś się zrodzi wielkie dobro. Ja w każdym razie obiecuję Ci, że nie zostawię tej sprawy!!! Zapewniam Cię, że nie pozwolę aby dalej to trwało.
Tak nie może być!!! Obiecuję, że nie zostawię tej sprawy dopóki nie otrzymasz pomocy. Wszystkie nawet ważne sprawy pozostawiam na potem. Już teraz po Twoim telefonie dzwonię do księdza, który udzieli Ci pomocy. A jeśli nie pomoże znajdę innych aż do skutku. Mario! Jeszcze raz zapewniam cię, że nie popuszczę i nie zostawię tej sprawy, którą uznaję za priorytetową.”
Kiedy Janek powiedział to mocnym i zdecydowanym głosem: „Zapewniam Cię, że nie pozwolę, aby to dalej trwało poczułam jakby coś ze mnie opadło. Jakiś wielki ciężar
ze mnie spadł. Poczułam głęboki pokój, jakby to nie Janek, ale mój Ojciec Niebieski wyciągnął do mnie Dłoń. Poczułam się kochana, bezpieczna i szczęśliwa. W jednej chwili odeszły udręczenia, smutki i nie wróciły choć od tamtej pory minęły trzy miesiące.
I tak oto po latach udręki uzdrowił mnie jeden akt czystej bratniej miłości.
Chwała Ci Chryste !!!
P.S.
Przesyłam to świadectwo ponieważ jest ono bardzo wymowne. Każdy z nas a właściwie przez każdego z nas pewnie Bóg mógłby uzdrawiać poprzez rzeczywiste zaangażowanie się w problemy swoich braci w Chrystusie. Myślę, że w taki sposób możnaby udzielić pomocy wielu ludziom, bo wielu zaznało z nas brak miłości i odrzucenie ze strony najbliższych, obojętność otoczenia. Wielu nie ma śmiałości powiedzieć komuś nie spokrewnionemu: zależy mi na Tobie.
Pozdrawiam. Maria z Warszawy
powrt